
02.09.2014 r.
Kostiuchnówka 2014 to był obóz o tyle nietypowy sam w sobie jako obóz w Kostiuchnówce, co inny od wszystkich obozów na Ukrainie, których byłam uczestniczką. A mam ich za sobą niemało. W związku z niedawnymi i wciąż trwającymi wydarzeniami za wschodnią granicą musieliśmy zmienić nieco formę naszego wyjazdu udowadniając, że w niektórych sytuacjach tradycja niekoniecznie zobowiązuje.
Wróciliśmy do modelu rekrutacji sprzed lat. Tak starego, że jedynie nieliczni o nim pamiętają. Bierzemy tylko osoby osobiście nam znane, ewentualnie polecone przez dotychczasowych obozowiczów, godne zaufania, nie młodsze niż 15 lat. Była to zdecydowana odmiana po zeszłorocznym obozie. Mając ze sobą zaufanych ludzi miałam pewność, że mogę liczyć na wszystkich i na każdego z osobna. Nie zamieniłabym żadnego z nich.
„Czuwaj druhu komendancie, oboźna Targowska melduje obóz na apelu porannym, stan 32...” Zaraz, ile? 32? Nie pamiętam obozu mniejszego niż 60 osób. A i tak zdarzyło się to bardzo dawno temu. Gdzie te liczby w okolicach setki? Znów należało wprowadzić modyfikacje. Jak wyszło? Fantastycznie. Dzięki temu nikt nie zginął w tłumie, nikt pod koniec nie pytał „A jak ten chłopak ma na imię” lub „A skąd on się wziął?”, a to bardzo pomaga. Wszyscy się znają i tworzą zgraną paczkę – czegóż można chcieć więcej?
Efektów. Tak, nie ukrywam, że o to bałam się najbardziej. Jak przy tak małym składzie sprostać wszystkim wyzwaniom? Jak odnowić aż tyle cmentarzy i dokończyć niedokończony przez tyle lat Kowel na górce nie mogąc się podzielić na więcej niż 3 grupy robocze? I tutaj muszę użyć słowa, którego zdecydowanie nie zdarza mi się nadużywać – zachwyt. Jestem zachwycona tym, co udało się zrobić. Jestem zachwycona tempem i zakresem prac. Tak wysokiego morale i motywacji dawno nie widziałam. Nikt nie marudził nawet pracując od rana do oporu. Tak, obozowiczu, jeśli to czytasz to właśnie o Tobie piszę, nie pomyliłeś się. Jesteś wspaniały. Jestem z Ciebie dumna jak matka z własnych dzieci. Jak udało nam się pomalować 2/3 cmentarza na górce w jeden dzień chyba na zawsze pozostanie dla mnie tajemnicą.
Czas ostatnią i chyba najbardziej rzucającą się w oczy rewolucję. Sama się zastanawiałam czy obóz w budynku może się udać? Była to zdecydowana nowinka w moim harcerskim życiu. Jak to możliwe, że nie będziemy się co wieczór spotykać przy ognisku – jedynym źródle ciepła i światła? Zamknięte drzwi zamiast namiotów? Trudno mi było to sobie wyobrazić. Jednak budynek okazał się zbawienny jeżeli chodzi o poprzedni punkt – efekty. Morale ludzi jest zdecydowanie większe, kiedy mogą się umyć w ciepłej wodzie w pokojowej łazience nie stojąc w kolejce do sanitarki czekając aż ktoś zwolni miskę i konewkę. Zupełnie inaczej się wstaje rano po burzowej nocy spędzonej w suchym łóżku, a nie w namiocie, w którym deszcz czasem kapie na koc, a ubrania są zawilgocone. Brak wart nocnych i zastępu służbowego pozwolił na całkowite poświęcenie czasu i energii mogiłom, a przede wszystkim odnowieniu cmentarza na górce w Kowlu. Nieodżałowaną dla mnie stratą było tradycyjne ogłaszanie pobudek po przeciągłym gwizdnięciu. Musiałam się tego wyrzec na rzecz puszczanej co rano Bogurodzicy. Ciekawe czy jeszcze ktoś poza mną nauczył się dzięki temu jej tekstu na pamięć.
Co można jeszcze napisać o tegorocznym obozie? Poza tym, że był jedyny taki i niepowtarzalny w szesnastoletniej historii naszych wołyńskich działań. Czy stracił w sobie ducha harcerstwa, jak się tego obawiałam? Nie sądzę, wszak służba i stawianie wyzwań to podstawy wędrownictwa. Zaledwie kilka ognisk mających bardziej odświętny charakter też raczej zbliża nas do typowego obozu gdzieś na bazie w górach. Myślę, że to, co nas wyróżnia, to ludzie. Ludzie pełni pasji i miłości do tego, co robią. Minister Kunert odznaczył w tym roku cztery osoby spośród nas Srebrnymi Medalami Opiekuna Miejsc Pamięci Narodowej. Kolejne odznaki za wierną służbę lśnią na mundurach.
Po powrocie od razu spotkałam się z przyjaciółkami, pochwaliłam się zdjęciami z obozu. Słowa Roksany mnie rozczuliły i zmartwiły zarazem. „Nie sądziłam, że jeszcze gdzieś istnieje taka porządna młodzież”. Ano istnieje i ma się całkiem dobrze. Jak ktoś nie wierzy to niech przyjedzie do Kostiuchnówki, mamy tu takiej na pęczki.
Pwd. Magdalena Targowska